czwartek, 8 listopada 2018

Zaczytana Rogalską

Dawno nie pisałam, bo w mojej rodzince sporo się pozmieniało. Przede wszystkim w zeszłym roku tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia na świat przyszedł nasz synuś. Jak każdy synek swojej mamusi, całkiem zawojował mój świat, i nie tylko mój, bo i męża – dumnego taty, również moich dziewczynek, które dostały uproszonego braciszka 😊.
Teraz Piotruś ma ponad 10 miesięcy i zaczyna raczkować i wspinać się na meble. Ani się obejrzysz, a już nie ma Go w salonie, już czołga się do sypialni, lub kuchni, w zależności od kierunku, jaki obierze na początku swojej eskapady. O czytaniu książki pod kocykiem, z herbatką, przy muzyce, mogę na razie tylko pomarzyć. Kradnę cenne minuty w autobusie do pracy czy z powrotem, żeby chociaż rozdział się udało przeczytać. Tym bardziej ważne jest dla mnie, by książka była ciekawa i relaksująca.

I właśnie na taką już od dawna czekałam, od dawna znaczy odkąd skończyłam drugą część serii i z zapartym tchem czekałam na trzecią. Ale od początku. Znana z TVP dziennikarka Marzena Rogalska zaczęła pisać. Jej pierwsza książka „Wyprzedaż snów” trafiła w moje ręce u mojej teściowej. Jej córka jest molem książkowym ale bardzo oszczędnym w słowach, nigdy nie wiadomo, czy książka jej się podoba, czy nie, bo po prostu bierze kolejną i czyta. Jednak tę konkretną książkę pożyczyła mamie i z entuzjazmem do niej niepodobnym mówiła, że jest zachwycona. Dla mnie taka opinia wystarczy żeby się za książkę wziąć. Było warto.
Nie będę opowiadać fabuły, powiem tylko że autorka zabrała mnie do mojego ukochanego Krakowa i poprowadziła mnie po ulicach, tak jakbym sama nimi szła. Dla osoby, której niespełnionym marzeniem pozostało zamieszkanie w Krakowie, to była uczta. Poza tym bohaterowie tej książki to ludzie, z którymi ja też chciałabym się przyjaźnić. Są to osoby o różnych profesjach i zainteresowaniach, będący na różnych etapach życia, a jednak połączeni nierozerwalnymi więzami przyjaźni, która przetrzymała próbę czasu. Powiem więcej, po przeczytaniu mniej więcej 4/5 książki, oddałam ją szwagierce i poszłam do księgarni kupić swój własny egzemplarz. Uznałam, że autorka zasługuje na docenienie za kawał dobrej roboty, bo książka jest po prostu fenomenalna.
Muszę tu dodać, że naczytałam się przeróżnych komentarzy na jej temat na lubimyczytac.pl. Były różne: od wylewów zachwytu porównywalnego z moim, do graniczących z hejtem potępiających autorkę za idealizm. Ja jednak wolę książki, które podnoszą na duchu. Dołujących (jak Żeromski) naczytałam się dość w liceum. Wystarczy.
Z niecierpliwością oczekiwałam dalszych losów Agaty – głównej bohaterki i jej przyjaciół. Wkrótce pojawiła się „Gra w kolory” – druga część. Przeczytałam ją jednym tchem, gdzie i kiedy tylko się dało, a na końcówkę zarwałam noc. Ponownie doświadczyłam czystej przyjemności obcowania z cudownymi ludźmi i dobrą historią. Oczywiście wraz z ostatnią stroną powrócił niedosyt, czemu tak szybko się skończyło. Na szczęście zakończenie sugeruje, że to nie koniec opowieści, więc pozostało uzbroić się w cierpliwość i trzymać kciuki za Panią Marzenę, aby wena twórcza jej nie opuściła.
Teraz mam w rękach trzecią część: „Druga miłość”. Odebrałam paczkę z księgarni, szybko wypakowałam jedną z czterech zamówionych książek (św. Mikołaj tą musiał przynieść wcześniej 😊) i pobiegłam na autobus. Już pierwsze strony książki przywołały na moją twarz szeroki uśmiech. Poczułam się jakbym odwiedziła dawno nie widzianych znajomych. Aż mi było trochę wstyd, bo szczerzący uśmiech u kobiety w komunikacji miejskiej to jednak widok niecodzienny.
Jestem dopiero na 58 stronie, bo autobusami jeżdżę tylko ok. 40 min. Dziennie, a to za mało żeby czytać efektywnie. Ale już teraz po prostu musiałam podzielić się wrażeniami. Piszę to dlatego, że w trakcie czytania dopadła mnie refleksja na temat otaczającej mnie rzeczywistości. Może to tylko moje życie tak wygląda, może nie trafiłam na ludzi takich jak w ci opisani w książce ale rozczarowuje mnie, że o tak fantastycznych relacjach międzyludzkich mogę sobie tylko poczytać. Może to znak czasu, taka nowa rzeczywistość, ale kiedy usiłuję zaprosić moich znajomych czy niektórych ludzi z rodziny na kawę i pogaduchy, prawie zawsze zbywają mnie tekstami typu: „nie mamy czasu…”, „wiesz pracujemy, dzieci na zajęcia dodatkowe trzeba wozić…”, „zarobieni jesteśmy…” i moje ulubione: „posprzątać muszę”, „prasowanie na mnie czeka” i inne. Jeszcze gorsze są dla mnie zapewnienia, że ok, odwiedzimy Was, po czym zapowiedziana wizyta nigdy nie następuje. Nie otrzymujemy też prawie wcale zaproszeń od ludzi, którzy przeprowadzili się do nowego domu, na nowe mieszkanie, którym porodziły się dzieci. Nie odczuwają potrzeby podzielić się swoją radością, osiągnięciem, czymkolwiek, przynajmniej nie z nami.
Wychowałam się w rodzinie rozrzuconej po całej Polsce ale utrzymującej żywe kontakty. Do babci na Wielkanoc moi rodzice z dwójką maluszków na rękach jechali pociągami z przesiadką ponad 300 km. Przed świętami potrafiliśmy się tak skoordynować aby Śląsk, Kraków, Warszawa i Sandomierz spotkali się na Lubelszczyźnie u kochanego wujka Tomka lub pod Sandomierzem u cioci Zosi. Natomiast w wakacje musiały być odwiedziny cioci w Turku (centralna Polska), dziadka na Dolnym Śląsku a czasem u wujka w Gdyni lub u cioci w Szczecinie. Nauczyłam się że o więzy trzeba dbać, nawet jeśli wymaga to wysiłku. Od ponad 12-tu lat mieszkam w Rzeszowie i okolicy, wrosłam w świat mojego męża i zapuściłam tu korzenie. I ciągle nie mogę się pogodzić z tym, Ze 90% jego rodziny mieszka w tym samym mieście, a widujemy się na okoliczność pogrzebów (wesela się już pokończyły) i czasem w święta. Niektórych ludzi nie widziałam od lat, a jak już się z kimś spotkam, moje chęci zawiązania jakichś relacji towarzyskich (grill jakiś, kawa, zobaczcie jak mieszkamy itp.) napotykają straszne opory. Ludzie jeżdżą na wakacje do Grecji, Hiszpanii i na Teneryfę, a szkoda im czasu pojechać 5 km na kawę i szarlotkę. Myślą że skopiowane od kogoś życzenia przesłane smsem lub „do wszystkich” na Facebooku wystarczą. Cóż, mnie nie wystarczają ale nie wiem co mogę jeszcze z tym zrobić, bo czasem mam wrażenie, że zapraszając po raz siódmy chyba kogoś na kawę, tylko się ośmieszam. Frustruje mnie świadomość, że za 10 lat nasze dzieci będą się mijać z rodziną na ulicach jak obcy ludzie. Dlaczego ten świat zmierza w tym kierunku?
Kończąc, wracam do „Drugiej miłości” i z niecierpliwością oczekuję kolejnej wolnej chwilki na powrót do przyjaciół z Krakowa, którzy mogliby być moimi. Dobrze, że mogą być właśnie dlatego, że czytam tę książkę. Pani Marzeno, proszę pisać dalej, wkłada Pani niesamowicie dużo pozytywnej energii w swoje książki i to się czuje od pierwszej do ostatniej strony. Kochani. Polecam gorąco książki Pani Rogalskiej 😊.